Czasem lubię robić nic…

Czasem to nie jest dobre słowo ale właśnie taki napis mam na jednym z ulubionych kubków. Na kolejnym sławetne: „Padłaś? Powstań! Popraw koronę i zasuwaj!”. Z resztą historia tego ostatniego jest magiczna. Na grupie loverek riskowych pożaliłam się oczywiście,że straciłam pracę. Znów. I, że jestem rozczarowana i rozgoryczona bo z jednej strony zasuwałam w swoim mniemaniu na 100 procent a jak sie potem okazało w mniemaniu przełożonych robiłam za wolno i za mało, a z drugiej strony moja niewyparzona gęba i rogaty charakter nie pozwolił mi wielu rzeczy przemilczeć więc w konkursie na ulubioną przez Szefów pracownicę zajęłabym raczej ostatnie miejsce. I jedna z dziewczyn, znając mój adres z wcześniejszych między nami zakupów przysłała mi taki kubek z cudownym listem. Wzruszyłam się do łez. I piję w nim kawę teraz codziennie. A poza tym głównie śpię. Wykonuję jakieś tam mikro ruchy typu uaktualnienie CV czy profilu na LinkedIn albo erejestracja w Urzędzie Pracy. Odbębniam wizyty lekarskie. Czekam na swoją kolejkę do szczepień. A poza tym rzadko wychodzę z łóżka. Nie zdawałam sobie do końca sprawy jak zmęczyły mnie te miesiące w WOGu. Czuję się jak wyssana z energii i chęci na cokolwiek. Ratuje mnie Frejka i jej skłonność do przytulania i to, że Tomasz przez lockdown jest na miejscu. Zmusza mnie do ruszenia tyłka i wstania chociażby po to żeby zjeść razem pudełkowy posiłek. Bo od paru mcy na diecie pudełkowej jesteśmy i chudniemy powolutku. Wiem,że jak tylko znajdzie mnie jakaś praca znów wrócę do regularnego rytmu. Więc może trochę na zapas zbieram siły?? A właśnie.. Pandemia jakoś nie wpłynęła na mnie twórczo prawda? Zdecydowanie więcej pisałam rok temu. Teraz rzadko nabieram ochoty na podzielenie się ze światem czymkolwiek. Czekam na wiosnę, na słońce, może na wakacje. Zapadłam w zimowy sen…

Wakacje w Wietnamie

Phu Quoc…Ech… Pierwszy nas wyjazd tak daleko i w środku polskiej zimy… Długi, wyczerpujący lot, różnica czasu no i temperatura…. Na miejscu pow. 30 stopni. Wilgotność dość duża ale ja jednak kocham ciepełko… I moczenie dupki w ciepłej słonej wodzie… Intensywne pierwsze 4 dni, zwiedzanie wyspy, ferma pereł, pieprzu, wytwórnia jedwabiu, wysepki sąsiadujące, zapierająca dech kolejka, zoo safari, park rozrywki z cudownym akwarium, podróbka Wenecji, miasto widmo, przesympatyczni ludzie, smaczne jedzenie, egzotyczne przyprawy, palmy, kokosy, mango… Spodobało nam się , już myślimy o kolejnym wyjeździe za rok…. Tajlandia tym razem? Między nami było różnie, czasem trudno, czasem warcząco ale daliśmy radę…

A dziś zima za oknem, długi czekające na moją interwencję i brak chęci na zapał do pracy…

Oby do czerwca i kolejnego urlopu…

Mikropolaryzacja mózgu

cytując wpis ze strony fundacji krok po kroku z oławy:

„Mikropolaryzacja mózgu – co to jest?

Mikropolaryzacja to przezczaszkowa stymulacja kory mózgu oraz modulacja pobudliwości i neuroplastyczności komórek nerwowych. Jest to metoda nieinwazyjna, bezbolesna i bezpieczna w wykonaniu. Wymaga ona użycia 2 elektrod o powierzchni przekroju 25-35 cm2, przez które doprowadza się słaby prąd o wartości 1-2 miliamperów.

Aby przeprowadzić stymulację kory mózgu (np. części motorycznej, wzrokowej, ośrodka mowy, pamięci lub koncentracji) należy umieścić jedną elektrodę na powierzchni czaszki nad daną reprezentacją korową, a drugą na leżącej po przeciwnej stronie części czoła. W zależności od polaryzacji, kora mózgowa jest albo aktywizowana – pobudzana tzw. anodalnym tDCS, albo hamowana w swojej aktywności katodalnym tDCS.

Jak wygląda zabieg?

Cykl terapeutyczny wymaga codziennych sesji od kilku do kilkudziesięciu minut w ciągu kolejnych 10 dni (konieczna jest systematyczna terapia z przerwą nie dłuższą niż dwa dni). Przy dobrych efektach terapii wskazane jest powtórzenie cykli, ale nie wcześniej niż po trzech miesiącach. Zabieg jest nieinwazyjny i bezbolesny. 

Naj­lep­szy efekt uzy­sku­je się przy po­łą­cze­niu mi­kro­po­la­ry­za­cji prze­zczasz­ko­wej z neu­ro­re­ha­bi­li­ta­cją, gdyż u podło­ża po­la­ry­za­cji i pro­ce­sów ucze­nia be­ha­wio­ral­ne­go le­żą te sa­me me­cha­ni­zmy neu­ro­nal­ne, a wy­wo­ła­na elek­trycz­nie bier­na mo­du­la­cja ko­ry przy­spie­sza i uła­twia uzy­ska­nie mak­sy­mal­ne­go efek­tu po tre­ningu fi­zjo­te­ra­peu­tycz­nym. „

Zdecydowałam się na serie zabiegów w poznańskiej Fundacji Orchidea. Jestem po dwóch sesjach. Z dziwnym i mało twarzowym czepkiem na głowie, podłączona do dwóch elektrod, siedzę sobie pół godziny smyrana prądem , jednocześnie rozwiązując różne zadania dla jeszcze większego pobudzenia pracy mojego mózgu. Po sesji jestem jeszcze bardziej zmęczona i wskakuję pod kołdrę po powrocie do domu jeszcze szybciej niż zwykle. Od dwóch dni odczuwam też mrowienie, swędzenie i ogólna nadwrażliwość skóry w lewej części ciał co ma wskazywać na prawidłowe działanie zabiegu.

Liczę na zwiększenie koncentracji, poprawę pamięci, zmniejszenie męczliwości a może nawet poprawę w ruchu lewej stopy… Zobaczymy….

Miłość…

Mam w pracy na biurku zdjęcie Tomasza. I często łapię się na tym,że siedzę, patrzę na Niego i się uśmiecham. Zdjęcie jest czarno-białe z naszego ślubu. A Tomek ma na twarzy ten ukochany przeze mnie uśmiech i to spojrzenie, które uwielbiam… I to uczucie, które mnie wtedy ogarnia jest miłością w czystej postaci. I to jest pierwszy raz w historii wszystkich moich związków, kiedy czuję tą miłość w taki sposób. Wypełniającą mnie ciepłem, tkliwością, czułością i tęsknotą… I mimo naszej tegorocznej piątej rocznicy ślubu wciąż zadziwia mnie ona niezmiennie. Że ją mam, że zasłużyłam, że doczekałam się… Jeszcze teraz mamy swój nowy piękny dom, kochanego psa, ręce splecione podczas spacerów, dotyk delikatny przez sen, seks… wspólnotę, troskę, spokój… choć oczywiście wściekłe awantury, bluzgi i wszystko to, co wynika z naszych temperamentów też… jestem głęboko wdzięczna….

Wiosna do dupy

Górki i dołki… to moja codzienność. I każdego z nas prawda? Są dni kiedy chwytam wszystkie pozytywne drobiazgi….słońce , kwitnąca magnolia , merdający ogon Frejki, zapach Tomka… A są takie jak od tygodnia… w PMSie , w deszczu, w tęsknocie do rozbuchanej słonecznej ciepłej wiosny, w znużeniu przedłużającymi się procedurami związanymi z odbiorem domu, z kwaśną atmosferą w pracy, tęsknotą za Kajem. Dni, w których czas biegnie wolniej, mój optymizm zostaje w domu pod kołdrą, praca staje się przeczekaniem do 16stej i nadzieją na popołudniowy sen… i to wszystko mimo wciąż branych antydepresantów… Co byłoby gdybym się nie wspomagała lekami? Czytam ostatnio ciągle na temat depresji wśród młodzieży, na królewskiej grupie dużo dziewczyn opowiada o domowych dramatach, bliznach na duszy i ciele, niezrozumieniu przez partnerów… w takich momentach cieszę się,że Kaj już dorosły a jednocześnie wiem,że Jego też to w jakiś sposób dotyka… wiem,że nudne się to staje ale czy kiedykolwiek ukoimy wzajemnie swoje serca?

Droga do nikąd…

to nie tak kochany Synku, że nie kochałam Twojego Ojca… kochaliśmy się… jak wariaty kiedyś… zabrakło nam tej miłości albo raczej była kompletnie szczeniacka i nie dojrzała z nami… była taka na jaką wtedy było nas stać…a potem… zabrakło w niej cierpliwości i kompromisu, chęci do ustąpienia, pojawiła się za to zaciętość i chęć zemsty…. poza tym jeśli teraz, po tylu latach terapii i na trzeźwo będąc żoną człowieka wybranego sobie z pełną świadomością ciągle bywam wredną małpą, to czego oczekiwać po mnie sprzed lat….wiem, że trudno Ci pogodzić się z myślą o braku miłości w związku własnych rodziców.. ale ta miłość była kiedy Cię stworzyliśmy, zapewniam Cię… potem zjadło nas dorosłe życie i nasze traumy… myślisz, że nie boli mnie myśl, że nie udało mi się zapewnić swojemu dziecku kochającego domu?! Traktuję rozwód jako swoją osobistą porażkę… I wciąż jeszcze ją przeżywam… im bardziej widzę jaka potrafię być wobec Tomka w dobrych dniach tym bardziej żałuję, że takiej mnie nie znałeś… boleję nad każdym straconym uściskiem, czasem, którego Ci nie poświęciłam, przeżywam wspomnienie każdej chwili,którą dałam komuś innemu….zamiast Tobie… ja też mam w uszach swój krzyk, odgłos pękającego szkła, Twój płacz…walczę o Twoje wybaczenie i zrozumienie ale tak na prawdę nigdy sobie nie wybaczę….I nie mam szansy cofnąć czasu… czy zadośćuczynienie jednak to brak możliwości myślenia inaczej niż Ty? Mamy wiele wspólnego i tyle samo różnic… żadne nie akceptuje drugiego… przecież to nie tylko ja mam problem ze zrozumieniem Ciebie, akceptacją Twoich wyborów.. Ty tez nie rozumiesz mnie i mojego sposobu na życie… czy zatem kiedykolwiek znajdziemy się pośrodku?

Work life balance…

To będzie wpis na raty… sam fakt, że zaczynam go w pracy o czymś świadczy… wrócę z dalszym ciągiem….

27 grudnia 2022

Moja równowaga pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym jest do dupy. Kiedyś pracoholik motywowany dodatkowo uczuciem do szefa dziś leń totalny wykonujący niezbędne minimum. A pracę mam w gruncie rzeczy spoko. Nie wiem czy zabrakło finansowej motywacji po tym jak dostałam podwyżki tyle brutto, co chciałam netto czy po prostu totalnie brak mi chęci na cokolwiek innego poza snem…. no i generalnie nudzi mnie jak zwykle powtarzalność czynności do wykonania… zamiast być w oku cyklonu i ratować świat stukam te same maile….

Mam wrażenie, że to wciąż nie jest moje miejsce… tylko gdzie jest i czy do cholery zdążę je znaleźć? Zbliża się 50tka w końcu…

A szkoda byłoby spieprzyć to co tu mam. W końcu jest na prawdę spoko…

Myślę o Tobie codziennie.. biorąc telefon do ręki ściskam w gardle nadzieję na sms…jedząc z Tomkiem obiad myślę jak fajnie byłoby mieć Cię obok… mierząc się z jakimś logistycznie trudniejszym do ogarnięcia problemem myślę o tym, żeby prosić Cię o pomoc… widząc na wystawie fajny męski ciuch przymierzam Ci go w myślach.. a uroczy dziecięcy sweterek przywołuje wspomnienie Twoojego błękitnego sweterka i dopasowanej do niego koszuli w biało-błękitną kratkę… piekąc ciasto częstuję Cię w myślach kawałkiem….kupując kolejną rzecz do nowego domu pragnę Ci się nią pochwalić… finalizując wynajem auta już prawie wybierałam Twój numer z pytaniem czy chcesz ze mną pojechać do Wrocławia…. słuchając opowieści koleżanki z pracy o kilkuletniej córce przypominasz mi się mały chłopczyku….tęsknię za Tobą Synku każdego dnia….

Jestem w ukrytej kamerze…

Podobno gdy najbliższej osobie coś zagraża czujemy to jakimś skrawkiem siebie…dupa…a może to tylko ja jestem tak cholernie skupiona na sobie, że nie docierają do mnie sygnały? Zlekceważyłam złe samopoczucie Tomka… byłam pewna, że wymyśla, że roztkliwia się nad sobą a przecież ma być twardy..Mój wybawca, obrońca, mój Mężczyzna…. a teraz siedzę w ciszy i czuję się jak w ukrytej kamerze.. najchętniej rozmawiałabym non stop z kimś kto będzie mi powtarzał, że wszystko będzie dobrze.. kto przejąłby kontrolę i wiedział jak się zachować, co zrobić… Prawdopodobnie Tomasz miał wylew… udar krwotoczny mniej więcej dwa tygodnie temu… pobolewała go głowa, nagle poczuł się słabo w delegacji, szumiało Mu w głowie… na szczęście nie olaliśmy, diagnozowaliśmy .. dziś dostał wynik tomografu… zmiana/ślad ma ponad 5 cm… co mam robić???

W przededniu wyjazdu do Portugaliii

To były dobre wakacje. Z fajną pogodą, mocno zróżnicowaną co prawda ale dni ciepłych a wręcz upalnych było dużo… Dużo słońca, spacerów, kąpieli w jeziorze z psem itp. Ale też dużo pracy, którą przecież w sumie niedawno zaczęłam. Dużo nowych ludzi, nowych obowiązków. A w tle jeszcze budowa domu… A dziś zamiast kontynuować pakowanie na poniedziałkowy wyjazd męczy mnie wewnętrzny niepokój jakiś… I jak zawsze w takich momentach myślę o Kaju… tęsknota pogłębia nostalgię… zabiera radość z wyczekanego i zasłużonego urlopu…narzuca myśli ” a jeśli…”,”a gdyby…” cóż jak zwykle upchnę je głębiej, przykryję koniecznością wyboru ciuchów, ostatnimi domowymi obowiązkami i będę udawać, że wszystko jest ok…a miał to być optymistyczny post…

WOJNA.

Straszne słowo. Do tej pory z kart podręczników historii znane. Lub z wiadomości o jakichś dalekich krajach. Od paru dni jest rzeczywistością naszych najbliższych sąsiadów. Sąsiadów do tej pory z lekkim lekceważeniem traktowanych, trochę jak tania siła robocza w naszym kraju. Sama wkurzałam się, że trudno dogadać się z kurierem czy dostawcą jedzenia. A dziś? Zmobilizowaliśmy się do pomocy, wpłacamy pieniądze, organizujemy zbiórki, pomagamy w transporcie. Mój Syn zaskoczył mnie dopiero co poświęcając swój czas i finanse prywatne i od paru dni będąc w trasie na i z granicy. Zapewniając transport nawet do Berlina. Od zeszłego czwartku ucisk wokół serca nie zelżał, strach czai się gdzieś z tyłu mózgu i ciągłe pytania:co dalej? Dokąd ma zamiar dojść ten ruski psychopata? Co jeszcze zagarnąć? A świat na co jeszcze mu pozwoli? Trudnych czasów przyszło mi doświadczać… Nam wszystkim. Nie spodziewaliśmy się ani pandemii ani wojny. Pisowskie zagrywki bledną przy tym wszystkim. A niedobrze bo przecież umacniają się tylko coraz bardziej na tych stołkach swoich. Boże dokąd nas prowadzisz?